5/25/2007

Girona - Barcelona

aut: Vojta






Wyszlismy z lotniska w Gironie bez sprecyzowanych planow. Nastepnie na wylotowke, bez wiekszych nadziei ze uda nam sie szybko przebyc jakies 100 km w kierunku Barcelony, lapiac "okazje". Jednak juz po kilku minutach zabrala nas para mlodych Francuzow. Dzien wczesniej postanowili odwierdzic Barcelone (takie decyzje podejmuje sie latwiej gdy sie mieszka w Tulon). Reggae, skrety, slonce i w koncu srodziemnomorska woda...
Bez planow wiec rownoczesnie bez perspektyw na komfort. Pierwsza noc w parku Güell, nastepne na posesji zamieszkalej przez szczury. Skakaly po drzewach, wiec poczatkowo sadzilismy ze to male, slodkie wiewiorki. Piwo na sen nie pomoglo uspokoic wyczytanej gdzies kiedys informacji, ze te bestie stadnie potrafia urzadzic atak na ludzi, jesli sa dostatecznie zdesperowane glodem. Katalonskie nie byly.
Przeciwnie do malych muszek - krwiopijek, ktore skorzystaly z tego ze nie mielismy namiotu. Nastepnego dnia plaza. Blad. W okolicach pogryzien pojawily sie pecherze z metnowodnista zawartoscia. Swedzi do tej pory.
Blad nr 2: brak slownika lub rozmowek. W barach, sklepach, na lotnisku i innych typowo turystycznych miejscach Katalonczycy robia sie mroczni po zapytaniu: Do you speak English?
Ostatnia noc przeczekana, przesiedziana, przegadana i wielokrotnie przekleta na lotnisku w Gironie. Zmeczeni soba i sloncem (35 to po pewnym czasie za duzo) ucieszylmismy sie ze zaczepil nas Latajacy Holender Willem. Pochodzi z Fryzji, nie potrafi sie zatrzymac na dluzej w jednyym miejscu. Co kilka miesiecy pracuje w innym kraju, ostatnio we Francji (Perpignan), na wesolym miasteczku. Do znajomosci niderlandzkiego, fryzyjskiego, angielskiego, niemieckiego, wloskiego i norweskiego chcial dolaczyc francuski. Na razie potrafil powiedziec dwa zdania. Malo tego: szczerzyl sie do mnie powtarzajac: jak szie masz?, na szdrowie, ladna babka, szmaszcznego, naszyfam sie Willem. Eksplodowalam po: paszikonik.
W Beauvais 14 stopni. Sino.
Pora znikac.

No comments: