Jestem po raz czwarty w tym roku chora na rhinofarangite. Zbawienne to jakze: moge poczytac, uaktualnic jakas bzdura mojego bloga z pelna swiadomoscia, ze juz nikt tu nie zaglada bo go od dawna nie uaktualniam.
Moj lekarz pozegnal mnie w pewnosci ze mnie zobaczy za miesiac, bo wie ze tak jak poprzednio odpowiem mu, ze wolontariusz nie moze pracowac w mniej niewolniczym tempie...
A tymczasem czytam o cyganskiej artystce, zdradach i intrygach, lykam prochy po ktorych nie moge wyjsc na slonce ktorego nie ma, obmyslam reportaz, trwonie czas w internecie a potem robie tzw. nic i jest mi dobrze.
Za tydzien mam rozmowe decydujaca (patrz: praca, wolontariusz), nie chce sie odkleic od tego jezyka, chce sobie juz pojsc i tak sobie ewentualnie czasem tu wpasc na café crème.
Grupy od dawna napawaly mnie lekiem, jakies brainwashingi, efekt lemminga i reguly ktorych trzeba sie trzymac kurczowo bo jak nie wszystko sie rozwali. Teraz przezywam jakies apogeum i nie moge przestac ryczec na wszystkich i byc zlosliwa.
Lepiej jak pojde sobie zostawiwszy mala legende.
Ide list pisac do Kingi Wegierki co zalega od 2 miesiecy, do prochow!!